niedziela, 14 sierpnia 2011

Wyspy Sołowieckie


Nie każdy turysta i nie każdy pielgrzym doświadcza zaszczytu dotarcia na Wyspy Sołowieckie. Zarówno droga morska, jak i powietrzna zajmują około godziny i bardzo mocno zależą od warunków pogodowych, na dodatek możliwe są właściwie tylko latem. W Kiemi, z której bladym świtem odpływa jedyny rejsowy prom na wyspy, czy w Biełomorsku, skąd płyną jednostki czarterowe, można spędzić kilka dni, a nawet tygodni, czekając, aż ucichnie sztorm i morze pozwoli zbliżyć się do upragnionego celu (a w szczycie sezonu - czekając na bilety na prom).

Wbrew temu, co sądzi się w Polsce, historia łagrów to tylko jeden z wątków - nie największy i nie najważniejszy - wysp Sołowieckich. W ponad 600-letniej historii działalności człowieka na Sołowkach, obozy zajmują zaledwie dwadzieścia lat - choć to prawda, że archipelag Gułag zaczyna się właśnie tu... Rosjanie, brodaci i pobożni, z karimatami dyndającymi ze stelaży plecaków, w wygodnych butach, ich żony i córki w traperach do długich spódnic i chustek okrywających włosy - przyjeżdżają tu w pielgrzymkach do świętych - od wieków świętych - miejsc, często w towarzystwie batiuszek czy zakonników.

Wyspy - bo wiele ich jest - są piękne i można tu spędzić naprawdę wiele dni. Oczywiście, wszyscy najpierw zwiedzają monaster i barak obozowy, ale są też urokliwe wysepki, do których dostać się można kutrem, są setki jeziorek połączonych przemyślnym systemem kanałów, jest przylądek godowy białuch - północnych białych waleni, i dwa biura turystyczne (nie licząc centrum pielgrzymkowego), które za stosunkowo niewielką opłatą organizują wycieczki z przewodnikiem. Komarów nie było :) 

W miejscami noclegowymi jest pewien problem - można mieszkać na polu namiotowym, zaopatrzonym w prostą pompę i drewnianą wygódkę, omijaną szerokim łukiem, wynająć pokój u miejscowych (lokalna zabudowa wygląda mocno podejrzanie i zdecydowanie nie przypomina mazurskiej agroturystyki) lub zapłacić majątek w eleganckim (=schludnym i wyposażonym w łazienki), acz prostym ośrodku, w którym podają kaszę manną i herbatę na śniadanie, i reglamentują cukier :). Jedzenie serwują w trzech knajpkach i jednej restauracji, i jest dość podłe, choć (nie licząc restauracji) stosunkowo niedrogie. Znakomite, jak zawsze, są wyroby monasterskiej piekarni, i w sumie można na nich te parę dni przeżyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz