czwartek, 18 sierpnia 2011

Miasto Aniołów


Początek tego posta przeczytałam gdzieś w runecie, ale podejrzanie zgadza się z moimi odczuciami.
Mianowicie od dłuższego czasu prześladowała mnie dziwna myśl, żeby odwiedzić Archangielsk. Myślę sobie, miasto o kilkusetletniej tradycji, pierwszy port Rosji, z pewnością będzie tam coś ciekawego. I kiedy planowałam wycieczkę na Wyspy Sołowieckie, moja Dziwna Myśl stała akurat po drodze do biura, w którym zamawiamy bilety lotnicze. To ona skłoniła mnie do latania Antonowem... 
Tak, to była dziwna myśl i należało ją czym prędzej przegonić. Nie, żeby latanie Antonowem było złe. Nie było. Nie, żeby hotel w Archangielsku był badziewny. Był, ale to dlatego, że po sołowieckiej rozpuście teraz poskąpiłam nieco pieniędzy (a za 1800 rubli naprawdę nie można się w Rosji spodziewać luksusów - a przynajmniej internet był!).


Ale w tym mieście, oprócz "klymatów", nic nie ma!
Główna ulica miasta, Troicki Prospekt, ciągnie się od mostu przez Dźwinę do portu morskiego i kończy w miejscu, w którym odbudowują sobór Świętej Trójcy. Ulica, mimo obfitości sklepów, knajp i centrów handlowych, nie pełni funkcji deptaka, bo tę przejęło równoległe wybrzeże Dźwiny, z pieruńsko drogimi ogródkami piwnymi i wielką, piaszczystą plażą. I Muzeum Arktyki i czegoś jeszcze, nie zdążyliśmy go zobaczyć, albowiem ponieważ nasze dziecię zobaczywszy plażę kazało się natychmiast przebrać w strój kąpielowy, i nie bacząc na temperaturę powietrza (15 stopni), ani temperaturę rzeki tuż przy ujściu do Morza Północnego (na wszelki wypadek nie sprawdzałam) POSZŁO SIĘ KĄPAĆ. Nie pamiętam, żebym się puszczała z morsem, ale dziecię najwidoczniej odziedziczyło po kimś zamiłowanie do lodowatych kąpieli, bo dzień wcześniej w podobnych warunkach pluskało się w samym morzu, kiedy NORMALNE dzieci chodziły w kurtkach i czapkach.
Nieważne, był to już ostatni dzień naszych wojaży i - mówiąc szczerze - mieliśmy wszyscy serdecznie dość zwiedzania. Brzegiem Dźwiny przeszliśmy dwukrotnie, prospekt Troicki też dokładnie obejrzeliśmy - cały jest w stylu socklasycyzmu i Gomułki. Klymaty zaczynały się w dalej od centrum położonych dzielnicach - drewniane osiedla, drewniane chodniki, skrzypiące cichutko, żółknące już klony i białe noce, tak samo czarowne, jak w Petersburgu...

1 komentarz:

  1. A może młodej sie pomyliło z Los Angeles? :-)
    Znając Jej zamiłowanie do łażenia na bosaka bez względu na temperaturę przyznam, że zdziwiony jestem średnio:-)
    Pozdrawiam i życzę troche słońca w Polsce, chociaż bez upałów, bo tez sie tam właśnie wybieram:-)

    OdpowiedzUsuń