Pisałam już kiedyś o tym, że do przedszkola potrzebna jest medkarta. To jest odpowiednik wyniku naszego bilansu (dwu-, czter-, sześciolatka etc.), tylko o wiele bardziej skomplikowane. W każdym razie do szkoły też to jest potrzebne, więc mamy powtórkę z rozrywki.
Medkartę do szkoły można zdobyć na kilka sposobów. Sposób najbardziej popularny, z którego korzystają miejscowi, to wyrażenie zgody na zbadanie dzieci przez wszystkich lekarzy w przedszkolu, ewentualnie na wycieczkę przedszkola do najbliższej przychodni rejonowej.
Sposób drugi, z którego korzystają miejscowi, mający pozaprzedszkolne dzieci, to zaprowadzenie latorośli do przychodni rejonowej samodzielnie i przejście z nią "ścieżki zdrowia", którą opiszę za chwilę. Jako że lud prosty lubi sobie pewne rzeczy ułatwiać, ścieżkę zdrowia może przejść nasz lekarz pierwszego kontaktu osobiście, bez dziecka, a potem w ramach wizyty domowej u sąsiadki przynieść podbitą medkartę w zębach do naszych drzwi. Podobno koszt nie jest wysoki.
Sposób trzeci, z którego zmuszeni jesteśmy korzystać jako osobnicy poza lokalnym systemem ubezpieczeniowym, to ścieżka zdrowia wg wszelkich zasad sztuki medycznej w prywatnej przychodni.
Aaaaaaa!
Po pierwsze, stację metra koło prywatnej przychodni zamknięto. Dlatego dojazd do niej jest dłuższy i zdecydowanie bardziej męczący, a i tak nigdy do łatwych i szybkich nie należał. Zwłaszcza przy -22 stopniach Celcjusza.
A po drugie, zostałyśmy zmuszone do odwiedzenia:
pediatry, logopedy, kardiologa, neurologa, dermatologa, okulisty, laryngologa i stomatologa.
Trzeba było zrobić podstawowe badania laboratoryjne, powtórzyć je, bo coś nie wyszło, i EKG.
Nakłaniają nas też do wykonania echa serca (bo szmery) i badania dna oka (bo tak).
Stomatolog wykrył trzy dziury, których nie widziała dentystka z naszego stałego gabinetu. Medkarty nie zamkniemy bez wyleczenia tych dziur.
Do tego Młodą trzeba doszczepić, bo w PL na urlopie nie zdążyłyśmy tego zrobić (nie z naszej winy).
Babcia, która nas odwiedziła, i która natychmiast została niecnie wykorzystana, zamiast zwiedzać Moskwę, jeździ do przychodni jak do pracy - codziennie, od poniedziałku do piątku. I biednego dzieciaka targa.
obrazek zwinięty ze strony www.domosedka.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz