piątek, 29 października 2010

Te wstrętne hamerykańskie zwyczaje

Jaki ja mam stosunek do Haloween? Przez kilka lat obchodziłam Haloween dość symbolicznie, niejako z przymusu, ponieważ święto to jest elementem kultury angielskiego obszaru językowego, a ja byłam, jak tubylcy mówią, ticzełką (teacher + училка*). Na moim biurku w okolicach 31 października zawsze pyszniła się słusznych rozmiarów dynia.


Teraz, kiedy już nie jestem zmuszona do świętowania po amerykańsku, świętuję jeszcze bardziej. Nie mogąc zapewnić dziecku zajęcia sprzątaniem na cmentarzu, wybieraniem chryzantem i zniczy (postawimy symbolicznego tealight'a w kruchcie naszego kościoła) - zajmuję je pieczeniem makabrycznych ciasteczek i wydrążaniem tykwy (bowiem dynia w tubylczym narzeczu to melon, nadaje się do drążenia, ale po dobie trzeba go wyrzucić).
NB mam wrażenie, że tykwa może się okazać trwalsza nawet od polskiej dyni. To jakaś inna odmiana, jest mniejsza i twardsza i być może uda mi się ją zasuszyć - fajnie by było...
Za przepis na ciasteczka dziękuję Styczniowym Mamom z gazeta.pl. Znajome dzieciaki stwierdziły, że są bardzo smaczne, tylko wyglądają trochę strasznie... acha, tłumaczyłam im, że to paluszki niegrzecznych gości mojej córki....

*) училка to szkolny skrót od учительница :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz