środa, 18 sierpnia 2010

Turystycznie

Normalnie boję się tego posta pisać, może za rok byłby lepszy czas? Bo pojechaliśmy - turystycznie, a nie martyrologicznie - do Smoleńska. Nie, nie byliśmy w Katyniu ani na lotnisku, zapaliliśmy tylko świece przed ikoną prawosławną - w kościele katolickim jest archiwum, a sam budynek popada w ruinę.
Ale - gdyby ktoś chciał przede wszystkim oddać hołd tym, którzy zginęli - to miasteczko przy okazji też warto zwiedzić. 

Smoleńsk leży na kilku wzgórzach, a najsłynniejsze są w nim mury miejskie, zbudowane w 1602 r i w bardzo dużej części zachowane. Atmosfera przypomina trochę Przemyśl, a trochę - Chełm. I odrobinkę - Nową Hutę, ale to tylko ze względu na kwartały "stalinek", ładnie zaprojektowane i w zamyśle przyjazne ludziom. Chyba nie tylko w zamyśle - wydaje mi się, że w swoich czasach były bardzo wygodne, a i dziś cieszyłyby mieszkańców, gdyby wyremontowano bloki i dopieszczono podwórka.
Wokół bloków rosną malwy, ostróżki, łubin, floksy, gdzieś suszy się pranie na sznurku rozciągniętym między drzewami, klimaty jak u babci. W jakimś zakątku zarośnięta zupełnie dziecięca lokomotywa z placu zabaw, z jeszcze czerwieniącą się gwiazdą z przodu. W parku miejskim można popływać na rowerze wodnym po stawie, i - co oczywiste we wszystkich rosyjskich miastach - obejrzeć miasto z wysokości diabelskiego młynu i pojeździć na karuzelach. Na deptaku (ul. Lenina) można kupić nakręcane zegarki Wostok u zegarmistrza, pastę do zębow w byłym zborze ewangelickim, doskonałą herbatę w stylowej kawiarni (jej drugą część stanowi równie stylowa pirożkowaja, wystrój jak w niemieckich miasteczkach), płyty winylowe Melodia i ciuchy Reserved (branded by Poland, sewed in China) na skrzyżowaniu z Sowiecką.
Ogromne wrażenie robią cerkwie: i górująca nad miastem katedra Zaśnięcia NMP, i XII-wieczne "domongolskie" świątynie, i inne, na szczytach wzgórz i u ich podnóża.
Dniepr, ukryty między torami kolejowymi i murem obronnym, zdaje się małą, nudną, zaniedbaną rzeczułką. Niedawno wydobyto z niego - oprócz paru ton śmieci - działo napoleońskie. Nam udało się popływać trochę statkiem, który głośno buczał, zbliżając się do dzikich plaż i denerwując wędkarzy.




Dość liczne jadłodajnie sprawiały wrażenie sieciowości. W centralnym parku fastfood z kuchnią rosyjską i ludowo malowanymi krowami w ogródku. Pod murami pizzeria, w której zamówić można było zupę , szczawiową i placki ziemniaczane, a pizzy były tylko dwa rodzaje. Filia tejże była na ul. Lenina, a wystrój kawiarni, w której jedliśmy śniadanie (hotelowe było ohydne), nawiązywał do wspomnianych wcześniej krów, mimo zdecydowanie mniej demokratycznego charakteru.

Baza hotelowa jak zwykle: cena niewspółmierna do jakości. Wyczailiśmy jakieś schronisko tudzież prywatną kwaterę, bo wychodzili zeń ludzie z plecakami, o miłym wyglądzie włóczykijów, ale to było już po tym, kiedy zapłaciliśmy 300 pln za hotel w ścisłym centrum, więc nie interesowaliśmy się zbytnio.

3 komentarze:

  1. Oj, szkoda. Nabyłbym takiego Wostoka drogą kupna. Mam sentyment i nie mam zegarka (właśnie go trafił szl..g na skutek kombinacji upał + słona woda (pot na rekach:-). Jakbyście się gdzieś jeszcze napatoczyli na takie cudo...:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ..tfu, co ten upał robi z językiem....jakby się wam takie cudo jeszcze gdzieś napatoczyło :-)...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy na zbyciu Wostok na baterie :) W weekend jedziemy do Wladymira, moze tam tez maja Wostoki. A kolo dworca Bialoruskiego jest fabryka Sputnikow.

    OdpowiedzUsuń