piątek, 23 lipca 2010

Cyrk - podejście trzecie i udane

Moskwa ma co najmniej trzy cyrki stacjonarne. Pierwszy - na Cwietnom Bulwarie, cyrk kultowego Nikulina, w pięknym starym budynku - instytucja całkowicie prywatna. Drugi - też prywatny, cyrk tańczących fontann Akwamarin, nie ma własnego lokum i wynajmuje zwykle sale koncertowe. I trzeci, Wielki Cyrk Moskiewski. Mieści się w ciekawym pod względem architektonicznym okrąglaku, chyba z lat sześćdziesiątych, z błyszczącą aluminiowo elewacją. Między metrem i cyrkiem jest fontanna, specyficzna, bo wytwarzająca mgiełkę zamiast strumyczków wody, śliczne kwietniki i wesołe miasteczko.

Samo przedstawienie, mimo pewnych dłużyzn, poraża rozmachem. Po pierwsze, jest całe mnóstwo zwierząt: leopard, kangury, niedźwiedzie, psy, koty, małpka, krokodyle, osiołki, a nawet... ale to zostawię na koniec. Po drugie, zwierzęta te są doskonale wytresowane i błyskawicznie wbiegają na scenę i z niej zbiegają - nie byłam w stanie policzyć kotów i pudli i miśków. Nie wyglądają też na maltretowane...
Do tego jest oczywiście duża orkiestra w specjalnej loży, i w osobnej loży DJ, i siłacze, i gimnaści (cudowna drużyna straży pożarnej...), i zespół baletowy i... 
i odpowiednio wysokie ceny lodów, napojów, popcornu i innych przyjemności :)
Po dwóch godzinach byliśmy już wszyscy troszkę zmęczeni, zwłaszcza Młoda, dla której wyjście w zwykły dzień, po przedszkolu, z perspektywą porannego wstawania było jednak dość trudne. Ale końcówka sprawiła, że nie chciało się stamtąd wychodzić.
Po pierwsze, kiedy publiczność zachwycała się akrobacjami na linie pod samą kopułą, arena zamieniła się... w basen. A kiedy już clown wpadł do wody i wrzucił do niej swojego ratownika "z widowni", i kiedy ich w końcu wyłowiono...
- Lew morski! - zakrzyknęło moje dziecko. Zdębiałam, bo osobiście uchatki od foki nie odróżniam, a dziecko mi tłumaczy, że przecież widzieliśmy lwy morskie w delfinarium, i że tamten lew miał na imię jakoś tam, i co on wtedy robił. Uchatka cyrkowa podrzucała piłeczki, tańczyła, skakała do basenu ze słupka, biła sobie brawo płetą ogonową i w ogóle była przesłodka.
A później... na arenie włączyły się fontanny, wyszli wszyscy artyści, przestrzeń pod kopułą przecinały różnokolorowe wiązki laserowe, tworząc świetlne płaszczyzny w srebrzystej mgiełce, rozpylonej w powietrzu, i nie wiadomo skąd pojawiły się tysiące baniek mydlanych... Patrzyliśmy jak urzeczeni, a brawa długo nie milkły....

Jednakowoż, gdyby jakiś turysta mógł pójść do jednego tylko z moskiewskich cyrków - radziłabym Cwietnoj Bulwar. Tamtejsza atmosfera - zupełnie inna, może bardziej domowa, bo cyrk nieco mniejszy i znacznie starszy - bardziej mi odpowiadała...

A, nie napisałam, dlaczego trzecie podejście. To najdroższy cyrk w moim życiu, bo bilety kupowałam trzykrotnie. Raz zapomniałam, kiedy jest przedstawienie, i przypomniało mi się już PO nim. Drugi raz musiałam nagle i pilnie iść do pracy (w niedzielę!) i nie było zmiłuj. W końcu się udało :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz