czwartek, 10 grudnia 2009

Dziadek Mróz

O Mikołaju bezczelnie zapomniałam.
Ale Dziadek Mróz o nas nie zapomniał. Przyszedł i szczypie w nos. Przyjemny taki mrozek, nieduży, akurat tyle, żeby śnieg nie stopniał - a śniegu jest! Padał i padał, i padał, i padał... Pan od odśnieżania zaprzęgł do malutkiego traktorka sanki i dzieciaki z osiedla miały pyszną zabawę. Wieści z Polski donoszą, że mieliśmy tu burzę śnieżną, ale pewnie ją przespałam.

Sanki oczywiście nabyłam. Są czerwone i plastikowe i podobają się mojemu dziecku - a przecież o to w nich chodzi. I są lekkie, co dla mnie jest dość istotne, albowiem ponieważ tutejsze chodniki są oskrobane do samiutkiego asfaltu i chcąc ciągnąć sanki należy iść po brzegu jezdni, co z kolei jest dość niebezpieczne. Środek jezdni pokrywa błoto pośniegowe z bardzo dużą ilością soli albo inszej chemii (mówią tu na to: reagent).
Kombinezon też nabyłam. Marki Mariquita. Jeśli ktoś nie ma dzieci i nie kojarzy: Mariquita to firma poznańska :)
Założę się, że w Poznaniu za kombinezon zapłaciłabym połowę z 5000 rubli, które to cudo polskiego przemysłu lekkiego kosztowało w niedużym niemarkowym sklepie. Bo w sklepach typu Smyk podobne cuda były po 8000... (po odjęciu jednego zera wychodzą złotówki).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz